Wigilijne opowieści


Choinka

"Choinka się pali!" - historia o pożarze choinki w wieczór wigilijny jest opowiadana w mojej rodzinie młodszemu pokoleniu jako przestroga, aby nie bawić się zapałkami.
Rzecz się działa kiedy autorka tego bloga miała lat 5+ i jeden z wujów nauczył ją zapalać zapałki. Podejrzewam, że tata, który bohatersko ugasił pożar, do tej pory myśli, że to spięcie lampek choinkowych, nazywanych u nas w domu "ruskie gawno”, wywołało pożar biednej choinki J
Moja młodsza córka jest znacznie bardziej kreatywna niż ja w jej wieku. Dlatego choinka w moim domu już od kilku lat jest żywa i kłująca...  tak na wszelki wypadek.

W domu moich rodziców, zapałki i świece były zawsze pod ręką, gdyż w ówczesnych czasach, zwłaszcza zimową porą, często nie było prądu.
Jak ja tego nie cierpiałam! 
Rodzice nie pozwalali brać świec do pokoju. Siedziałyśmy z siostrą przy kuchennym stole, czekając aż włączą światło. Nie można było czytać ani rysować "bo oczy się popsują".

Uraz do romantycznych wieczorów przy świecach pozostał mi do dziś.
"Jezu.. co tu tak ciemno..? światło się popsuło czy co..?".
"Nie kochanie.. zrobiłem kolacje.. a świece, żeby nastrój był".
"Aha.. to świetnie.. ale może tą małą lampeczkę chociaż zapalimy, co..?".


                     
Jasełka w wykonaniu dzieci
z przedszkola nr 88 we Wrocławiu
          
             Święty Mikołaj

W czasach mojego dzieciństwa kolacje wigilijne spędzałam najczęściej u babci. Pamiętam to ekscytujące oczekiwanie, zjeżdżających się gości, przyjemny gwar, zapach ciasta i świątecznych potraw. Święta nie istniały bez wujka z Katowic. Postawny, wysoki górnik, podrzucał mnie w górę jak piłeczkę. Nie schodziłam mu z kolan. 
Po wigilijnej kolacji zawsze przychodził Mikołaj z worem prezentów. Dzieci, a czasem nawet dorośli musieli coś zaśpiewać albo powiedzieć wierszyk, żeby dostać prezent. No cóż.. Mikołaj daje, Mikołaj wymaga:)
Razu pewnego, Mikołaj odwiedził babci dom akurat wtedy, gdy mój ulubiony wujek wyszedł na zewnątrz go szukać! 
Wujaszek nie nadchodził i niestety musieliśmy zacząć bez niego, bo Święty miał kupę roboty w tę noc.
Mikołaj rozdawał prezenty a Marzenka lat 7 przyglądała mu się uważnie.
"Dlaczego masz wujka zegarek?! 
Co zrobiłeś wujkowi?! 
Gdzie jest wujek?!" - no i w płacz.
I tak zdemaskowałam Mikołaja-oszusta.


Foto +Wiesław Pułczyński street photography ue...życie ulicy 
            Kolędnicy

Na Pomorzu zwyczaj kolędowania nie jest tak rozpowszechniony jak np. na Podhalu. 
Nigdy nie wiadomo, kiedy Śmierć zapuka do drzwi.. brrr..:).
Przygotowywałam właśnie w kuchni kolacje wigilijną.. a raczej miotałam się jak w amoku. Z pracy nie udało się wyjść wcześniej, później jeszcze ostatnie zakupy w drodze do domu, zaraz mieli przyjść goście a tu wszystko w proszku. I jeszcze dzieci pałętające się pod nogami – tzn. mniejsza na poziomie kolan a starsza nad moją głową "Mamo.. bo my głodne jesteśmy.. czemu nie ma nic do jedzenia..". 
!!!
Katarzyna i Amelia
Poprosiłam grzecznie aby wyszły na dwór, sprawdzić, czy nie widać gdzieś reniferów Świętego Mikołaja. 
Starsza przewróciła oczami "Chodź mała, idziemy na frytki". 
Frytki..! to ja tu oczy wypłakuje przy krojeniu cebuli a one na frytki..! Dla mnie duże..!
Zadzwonił dzwonek przy drzwiach.
"Klucze się nosi!" 
wydarłam się i z impetem otworzyłam drzwi ręką całą w mące.
"O Jezuś.." cofnęło mnie. 
Śmierć i  jej dwóch kumpli też zrobili krok w tył z okrzykiem "Matko Boska..!" 
Po czym huknęli "Przybieżeli do Betlejem pasterze!". 
Kolędnicy, ale super! 
W jednym z przebierańców rozpoznałam syna sąsiadów z ulicy. W podziękowaniu wręczyłam im kilka złotych, życząc wesołych świąt. W odpowiedzi usłyszałam 
"Pani Marzeno.. są święta.. nie trzeba się smucić.."

Opowiedziałam córkom o wizycie kolędników a starsza zapytała 
"I ty TAK im otworzyłaś? Spójrz do lustra!". 
Spojrzałam. 
Aż dziwne, że nie zaprosili mnie do swojego grona.. 
Włosy i brwi miałam ubielone mąką, która wysypała się podczas wyjmowania z górnej półki w szafce.
Oczy, a raczej oczodoły i część nosa były czarne od rozmazanego tuszu do rzęs.. 
A na policzkach zaschło kilka czarnych strużek po cebulowych łzach..
I jeszcze ten fartuszek z napisem "I AM THE BEST".


Wigilia


Od kilku lat kolacje wigilijne były urządzane w moim domu ze względów nazwijmy to logistyczno-praktycznych. Szczerze mówiąc, z roku na rok coraz bardziej mnie to męczyło. Grudzień w pracy był zwykle trudnym miesiącem, więc te 2 wolne dni były prawdziwym wybawieniem. Zaczęłam rozmyślać... a może by tak złamać tradycję i wyjechać w góry..? Poznać inne świąteczne zwyczaje, odpocząć w innym klimacie.. Tuż przed świętami okazało się, że bliżsi i dalsi członkowie rodziny pomyśleli podobnie jak ja i zamierzają spędzić święta poza domem. Wcale mnie to nie zmartwiło.. Szybko policzyłam, że na 3 osoby 15 pierogów.. no 20 -  to full wypas.. a barszcz może być wyjątkowo z torebki bez uszek;). 
Tak więc w wigilię wszystko było przygotowane przed czasem a Perfekcyjna Pani Domu mogła zrobić sobie długą relaksującą kąpiel i poczytać swój podchoinkowy prezent w wannie.
Bo jaka Wigilia taki cały rok! 

Wszystko było idealnie.. do czasu aż moja pierworodna Córka ze swoim chłopakiem nie pojawili się w domu. "Wiesz mamo.. zdecydowaliśmy, że pojedziemy po świętach, głupio jakoś tak siedzieć przy wigilii z obcymi. 
A... i jeszcze Ewelina z Rafałem przyjdą." 
W życiu bym się nie spodziewała takiego przypływu rodzinnych uczuć u Katarzyny.. Wysłałam więc oboje do marketu po wszystkie mrożone pierogi i uszka jakie będą.
Potem musieliśmy przestawić stół i przeorganizować miejsca przy stole.. trochę ciasno będzie.. Na to weszła moja mama i zarządziła dostawienie jeszcze 2 miejsca siedzące. Okazało się, że brat ze swoją połówką zmienili plany i też przybędą.
Cóż.. wysłałam więc młodzież do piwnicy po nasz zestaw ogrodowy - stół i 4 krzesła.. i 2 krzesełka plażowe też, na wszelki wypadek.. 
Zdecydowałam, że w tym roku na stole nie będzie dodatkowego tradycyjnego nakrycia dla niespodziewanego gościa.  
Nie będzie, bo nie mam więcej talerzy!


Foto i wykonanie Ela Kraskowska
 https://pl-pl.facebook.com/glinianyzakatek



             Post Scriptum

Od czasu gdy przestałam się przejmować, że wszystko musi być idealnie i na czas, wysprzątane i ręcznie robione – zaczęłam znowu lubić Święta. Cierpliwie odliczam dni, szerokim łukiem omijam sklepowy amok i tę całą komercję. Bo święta mają swoją magię bez kolorowych jarmarków. Są jak początek. Nowe życie, nowy start.
Wiem, że takiej atmosfery świątecznej jak w dzieciństwie już nigdy nie będzie, bo czasy się zmieniły, bo wszystkie dobra są teraz dostępne na co dzień a rodzina w komplecie do stołu już nie zasiądzie, bo Dziadka, Wujka, Prababci już nie ma a siostra z rodziną gdzieś w świecie..

W większości domów atmosferę świąteczną tworzymy my kobiety. Dla przepracowanej, zmęczonej codziennymi obowiązkami kobiety, święta to bardzo stresujący czas.
Drogie Panie, wyluzujcie i zadbajcie o swoje samopoczucie na te Święta. Można się nauczyć pić kawę, kiedy w zlewie pełno garów. 
Zlew nie ucieknie a gary zaczekają aż znajdziecie dla nich chwilkę. 
A może zdarzy się cud i ktoś je zmyje - nie za Ciebie, i nie dla Ciebie - tylko dla Nas. 
A jeśli podacie na wigilię śledzia w śmietanie bez śmietany, to Święta i tak się odbędą a wasz partner zje jak zgłodnieje;)
Najważniejsze, abyście Wy były pogodne i uśmiechnięte! 
Czego i sobie życzę, i na co dzień i od święta :-)

 

Wesołych Świąt!


Komentarze

  1. Ja kiedys babci na wigilie podpalilem jakies suche badyle w wazonie od kapiszona...sie dzialo przy stole, oj dzialo sie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyobrazam sobie:) O moich świątecznych wpadkach mogłabym napisać książkę. .

      Usuń

Prześlij komentarz