Frankenstein z Ząbkowic

Ząbkowice Śląskie to nieco ponad 15 tysięczne miasto na Dolnym Śląsku. Od II połowy XIII wieku aż do 1945r. miasteczko nazywało się... Frankenstein.
Nazwa prawdopodobnie pochodzi od założycieli miasta, którzy przybyli z Frankonii nad Renem, krainy historycznej w południowych Niemczech.
No ale to, że Ząbkowice Śląskie były Frankensteinem, wiedzą tylko nieliczni i pasjonaci Dolnego Śląska. 
Dla większości z nas Frankenstein kojarzy się z powieścią Mary Shelley wydaną w 1818r. lub filmem nakręconym na podstawie tej powieści.
Wiktor Frankenstein, bohater powieści, był naukowcem, który stworzył i ożywił "istotę" z fragmentów trupich ciał. Brzmi jak horror ale historia mimo wszystko jest poruszająca. Warto przeczytać książkę czy obejrzeć film zwłaszcza wersję z 1994r. z Robertem De Niro.
Czy miasteczko Frankenstein ma jakiś związek z potworem z powieści Mary Shelley? 
Wydaje się, że tak... Ale zacznijmy od początku.
W styczniu 1606r. w mieście Frankenstein wybuchła dżuma. W tamtych czasach nie było to niczym dziwnym. Czarna śmierć regularnie pustoszyła Europę. Jednak tym razem skala epidemii była bardzo duża - wymarła ponad 1/3 mieszkańców miasta. Jak później ustalono, przyczyną tak dużej śmiertelności była "działalność" miejscowych grabarzy. Sprawa była głośna w całej Europie.
Gazeta „Newe Zeyttung” wydana w Augsburgu pod koniec 1606 roku tak o tym pisała:
„W mieście Frankenstein na Śląsku pojmano ośmiu grabarzy, wśród nich sześciu mężczyzn i dwie kobiety Ci po torturach w śledztwie zeznali, że sporządzali zatruty proszek i tenże kilka razy w domach rozsypywali, progi, kołatki i klamki u drzwi smarowali, przez co wielu ludzi zatruło się i poumierało. Poza tym w domach skradli wiele pieniędzy, a także obdzierali trupy, zabierając im opończe. Rozcinali także brzemienne kobiety i wyjmowali z nich płody, a serca małych dzieci zjadali na surowo. Tamże z kościołów kradli obrusy z ołtarzy, a z ambony ukradli dwa nakręcane zegary.To sproszkowali i używali do swych czarów. Pewien nowy grabarz pochodzący ze Strzegomia zhańbił w kościele ciało młodej dziewicy. Inni jeszcze różnie niesłychane i straszne czyny popełniali (...)”.
Proces wykazał winę oskarżonych. Zostali oni skazani na śmierć przez okaleczenie i spalenie żywcem.
Wydaje się, że te najbardziej drastyczne przestępstwa "udowodniono" na torturach... Świadectwa wydane przez lekarzy pozwalają jednak sądzić, że przynajmniej część zarzutów nie była bezpodstawna. 
A tak wspomniana wyżej gazeta opisuje wykonanie wyroku: 
„Najpierw ich wszystkich oprowadzano po mieście. Potem rozdzierano ich rozżarzonymi obcęgami i oderwano im kciuki. Starszemu grabarzowi oraz jednemu z pomocników mającemu 87 lat obcięto prawe dłonie. Potem obu razem przykuto do słupa, z daleka zapalano ogień i ich upieczono. Nowemu grabarzowi ze Strzegomia rozżarzonymi obcęgami wyrwano członek męski. Potem i jego wraz z innymi przykuto do słupa, gotowano i pieczono. Pozostałe osoby wprowadzono na stos i spalono”.
Po wykonaniu wyroku ewangelicki proboszcz wygłosił serię kazań dziękczynnych w intencji pokonania zarazy. 
Wygasła ona dopiero ponad pół roku później. 
Kazania ukazały się drukiem w 1609r. pod tytułem „Historia prawdziwa o kilku wykrytych i zniszczonych trucicielskich dziełach diabelskiego łowcy w czasie zarazy roku 1606 w mieście Frankenstein na Śląsku”.
Pojawia się w nich po raz pierwszy nazwa "diabelski łowca" jako wyobrażenie zła opanowującego ludzkie umysły i popychające do niecnych czynów.
Z czasem tej filozoficznej przenośni został nadany ludzki kształt potwora Frankensteina. 
Legenda o potworze przetrwała kilkaset lat. Pisze o niej Władysław Grabski w książce "300 miast powróciło do Polski" wydanej w 1960r.:
„Na zamku w Ząbkowicach mieszkał potwór Frankenstein, który swoimi niecnymi praktykami pozbawił życia ponad 2000 istnień ludzkich, póki nie tknęła go ręka sprawiedliwości bożej”.
Czy młoda pisarka Mary Shelley mogła znać wydarzenia sprzed 200 lat i czy historia ta zainspirowała ją do napisania książki? 
Bohater powieści, naukowiec, nazywa się Frankenstein. Swojego potwora tworzy ze szczątek ludzkich zwłok wykradanych z cmentarza.
Wiadomo, że pomysł zrodził się po nocnej rozmowie na temat wampirów i zjawisk nadprzyrodzonych, w której uczestniczył mąż pisarki, ich przyjaciel lord Jerzy Gordon Byron oraz doktor Jan Polidorii. Kluczem do rozwiązania zagadki może być postać doktora Polidorii. Interesował się on wampiryzmem, zjawiskami nadprzyrodzonymi, truciznami. Realizując swoje zainteresowania mógł trafić na sprawę ząbkowickich grabarzy. 
Tamtej nocy mogła być poruszona i ta historia. 
Autorka powieści mogła zapamiętać nazwę miasta i sposób na wykorzystanie zwłok... 
Taką tezę postawił historyk Ziemi Ząbkowickiej Jerzy Organiściak. 
Nie ma dowodów potwierdzających niezbicie, że autorka zaczerpnęła pomysł na swojego Frankensteina z miasta Frankenstein. 
Domysły przedstawione przez pana Jerzego mnie przekonują. 
A co Wy o tym sądzicie?

Frankenstein w Ząbkowicach jest ciągle "żywy". Ma nawet swoje, jedyne w Europie, laboratorium. 
Wstęp tylko dla osób o mocnych nerwach...

Pozdrawiam :-)

Tekst na postawie http://www.frankenstein.pl/.

Komentarze

Prześlij komentarz