Celebrytką być...

Przez ostatnie tygodnie zwiedzałam wrocławskie instytucje medyczne typu przychodnie, kliniki a nawet SOR. Życie pokazało, że wiecznym się nie jest, a wciskanie guziczka "Ignoruj" na różne symptomy, objawy i dolegliwości daleko nie zaprowadzi.
Ale nie będzie to post opisujący uroki korzystanie z usług NFZ, bo mógłby to być śmiech przez łzy. Powiem tylko, że nie spodziewałam się, że z publiczną służbą zdrowia jest aż tak źle. Aby skorzystać z bezpłatnego leczenia, które zapewniają nam odprowadzane przez lata składki, trzeba mieć:
a) końskie zdrowie, b) czas, c) cierpliwość.
Niestety ja nie posiadam predyspozycji do bycia pacjentem w ogóle a długoterminowym absolutnie, dlatego korzystałam z usług odpłatnych. 
Brak kolejek, lekarze specjaliści i specjalistyczne badania dostępne praktycznie "od ręki" (czas oczekiwania to max 10 dni do lekarzy o bardzo dobrej opinii), komfort psychiczny, wizyty na umówioną godzinę w zasadzie bez opóźnień,  brak kłótni kto za kim był i kto teraz wchodzi. 
Cisza, spokój i..... nuuuuda!
W przychodni na NFZ, kiedy stoisz w kolejce o 6.30 aby zarejestrować się do lekarza pierwszego kontaktu (rejestracja od 7.30), dowiesz się wielu przydanych rzeczy:
Do kogo iść, a do kogo nie iść.
Kto ma miękkie serce i przyjmie gdy nie ma już numerków.
Kto wypisuje skierowania a komu się nie chce.
Że ta Ruda z zabiegowego robi boleśnie.
Że na krew to najlepiej w środę.
A pani, widzę dzisiaj szybciej na zabiegi. No szybciej, bo prosto z kościoła.
Gdy nadchodzi moja kolej, rejestratorka uprzejmie krzyczy:
- Do kogo? Nazwisko i adres!
Podaję. Dzieli nas gruba szyba a przy okienku obok starszy pan głośno dyskutuje z drugą rejestratorką. 
- Jak nazwisko?! - krzyczy ta "moja".
- Kwiatkowska !  Marzena ! - też krzyczę na cały korytarz.
- Marzena Przystanek Wrocław??! - jegomość na oko po 50-siątce, który wcześniej zagadywał mnie i kilka innych osób "co on ma w tej krwi", pokazując wynik morfologii, patrzy na mnie z zainteresowaniem.
- Eeee... no tak, jeśli myśli Pan o blogu.. - odpowiadam niepewnie, napotykając czujny wzrok obu rejestratorek.
- No pewnie! Oglądam, oglądam i czytam na fejsbuku. Bo ja tam mam konto - podaje swoje namiary.
Rejestratorka trochę innym już tonem pyta, na którą godzinę życzyłabym sobie wizytę a mój "fan" kontynuuje:
- To tak pani wygląda... no podobna trochę do zdjęcia... ale niech się pani nie obrazi, w internecie młodziej... Ale zdjęcia to ładne pani robi, no jak żywe! Pewnie fotoszopa pani daje, co?
- Wie Pan, no niekoniecznie...- bąkam. Odbieram karteczkę od rejestratorki i zamierzam się ewakuować. Cała kolejka słucha z wielkim zainteresowaniem - Miło było Pana poznać. Zapraszam do śledzenia kolejnych wpisów - podaję mu rękę na pożegnanie i wychodzę.
Zamykając drzwi, słyszę jeszcze:
- Ale spotkanie! Jak powiem żonie, że celebrytkę poznałem w naszej przychodni, to nie uwierzy!
- A to aktorka, panie? 
I na tym oto polega wyższość publicznej służby zdrowia nad prywatną...

Pozdrawiam i dużo zdrowia życzę :-)


Komentarze

  1. Po prostu padlam! :D Swietna sytuacja ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak mówi przysłowie "świat jest mały", mimo że te internety takie wielkie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz